Ks. Stanisław Brudek salezjanin, śląski misjonarz w Wenezueli i na Antylach Holenderskich.
Urodziłem się 8 maja 1940 roku w Wiśle Wielkiej, jako trzeci syn w rodzinie Marii z domu Harazin i Ryszarda Brudek. Tam przyjąłem chrzest i chodziłem do szkoły, służyłem też jako ministrant w czasie gdy proboszczem był znany ks. Franciszek Dobrowolski. Rodzice mieli małe gospodarstwo, żyliśmy skromnie, do tego nasz tata Ryszard nie wrócił z wojny i do dziś nie wiemy gdzie zginął.
Gdy miałem 14 lat wysiedlono nas z Wisły Wielkiej bo zaczęto budować zaporę. Nowy dom z pomocą rodziny – nasza dzielna mama wybudowała w Goczałkowicach, pomagałem z braćmi na ile mogłem. Po szkole podstawowej na moja dalszą edukację wpłynął ks. Józef Grzyb. I tak nowy rok szkolny 1954-1955 rozpocząłem u Salezjanów w Oświęcimiu, w szkole zawodowej z internatem. Spodobało mi się tam, bo było wesoło, był zapał. Zaimponował mi ks. Paweł Zakrajewski i wspólnota Salezjanów, ich duch rodzinny. To ks. Zakrajewski stał się dla mnie kimś ważnym. Stopniowo zapoznawałem się z charyzmatem ks. Bosko. Gdy skończyłem szkołę, uczyłem się łaciny, by rozpocząć nowicjat, złożyć śluby i przyjąć sutannę. Potem był Oświęcim – studia filozoficzne i zaocznie w Katowicach szkoła średnia z maturą. Po czterech latach teologii w Krakowie – 13 czerwca 1969 roku otrzymałem święcenia kapłańskie z rąk księdza biskupa Juliana Groblickiego. Prymicje odbyły się 22 czerwca 1969 roku w Goczałkowicach, kazanie powiedział ks. Grzyb, przyjęcie pomogli zorganizować Goczałkowiczanie i rodzina.
Do pracy skierowano mnie do Oświęcimia – byłem odpowiedzialny za sprawy gospodarcze i wyżywienie w szkole z internatem. Po czterech latach postanowiłem wyjechać na misje. Przełożeni zdecydowali że pojadę do Wenezueli. Płynęliśmy statkiem z Bolonii dwa tygodnie, zwiedzaliśmy Barcelonę i Teneryfę. Po drodze uczyłem się hiszpańskiego.
Pierwszą placówką było Caracas i centrum młodzieżowe – współodpowiadałem za kształt tego dzieła. Potem na siedem lat skierowano mnie do pracy wśród Indian Yanomami w Puerto Ayacucho nad Orinoko. Posługa ta miał dla mnie nową jakość. Krzepiły mnie słowa „Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40). Następnie na kolejne piętnaście lat udałem się na wyspę – państwo Curacao – na proboszcza. Po roku postanowiłem pobudować przy parafii na Buena Vista centrum dla młodzieży. Środków starczało jedynie na przeżycie, ale widziałem potrzebę przyciągnięcia młodzieży, bowiem zabiegały o nią przeróżne sekty. Ośrodek mógł pełnić funkcję religijne, teatralne i sportowe. Zamysł był trafiony, kosztował wiele zdrowia, pieniądze zsyłała Opatrzność przez sponsorów, wsparciem byli także Polacy, w tym krajanie. Wtedy pracował ze mną polak z Tychów ks. Wojciech Paszenda. Duszpasterstwo nabierało jakości, powstawały grupy modlitewne, przychodziła młodzież.
W 2000 roku posłano mnie do Coro w Wenezueli, gdzie byłem współodpowiedzialny za szkołę i przyuczenie do zawodu prawie 300 osób. Po trzech latach – kolejna zmiana i przenosiny do San Felix nad Orinoko, gdzie jestem od 2003 roku. Odpowiadam za rozwój i kształt placówki. Zdarzało się przeżyć napady rabunkowe z przyłożonym do głowy pistoletem – misje taki mają koloryt.
Ostatnio co roku przyjeżdżam do rodziny brata w Pszczynie, bardzo dbają o mnie, odpoczywam, ale i proszę o środki na rzecz misji w San Felix. Tu znajduję zrozumienie. Proboszczowie, tak ks. Józef Marek jak i ks. Marek Brewko aktywnie byli wsparciem. Kuzyn – ks. Izydor Harazin bardzo mi pomaga, jest opatrznościowy. Sytuacja w Wenezueli jest tragiczna, wiecie to z mediów, nie wstydzę się więc wyciągnąć dłoń po pomoc. Gdy robie to nachalnie – przepraszam. Tutaj chce także serdecznie podziękować wolontariuszkom z Polski – Paulinie, Małgorzacie i Agnieszce, które w ramach wolontariatu – podjęły się pracy z dziećmi, budowały przyjaźnie i więzi, edukowały, organizowały czas.
Niezatartym wspomnieniem z Curacao jest dla mnie obecność na parafii ks. Luisa Secco – Włocha – wielkiego przyjaciela Polaków. Był duszpasterzem tak jak ja. Został w 2000 roku mianowany biskupem Curacao w Willemstadt, pracuje tam do dziś. Często śpiewaliśmy z nim i polakami – Czarną Madonnę – jakież wzruszenie było wówczas!
Wszystkie momenty i przeżyte lata na misjach są dla mnie pięknym wspomnieniem trudów, zmartwień i radości – zwykłego kapłana misjonarza – już emeryta pełnego niesprawności, który na miarę możliwości mógł realizować wielkie dążenie Ks. Jana Bosko – misje. Misje są jednym z salezjańskich priorytetów. To ksiądz Bosko słowa „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię” (Mk 16,15) traktował z niezwykłą powagą i troską.
http://www.pdm.archidiecezja.katowice.pl/